wtorek, 10 marca 2009

Zagubieni...

Przeczytałam, jeszcze w grudniu, bardzo szybko, i muszę jeszcze raz i tkwi we mnie ta książka, wbiła się w świadomość i często o niej myślę. I nie tylko dlatego, że jest przejmująca i dotyka spraw niełatwych, ale dlatego, że kazała mi myśleć o Zagubionych .
Bo od kilku lat zbieram ślady pamięci w rodzinie i myślę, że czasem ich już tym męczę, ale części rodzinnych legend i wspomnień wypływają dopiero po jakimś czasie i kolejnych pytaniach. Coś się przypomina, miejsca, ludzie, jakieś drobne fragmenty układanki, drobiazgi, obiektywno-subiektywne fragmenty wspomnień. Czy to, co pamiętają to ich wspomnienia? Czy wspomnienia ich przodków, przesiane przez sito pamięci dzieci i wnuków? Bo na ile moja pamięć, jest moją pamięcią?
Nie mamy wielkich tajemnic i niedomówień, ot po prostu coś się zapomniało, zgubiło, wtedy nie było ważne... I dziś, nawet gdyby było, to próżno tego szukać.
I książka Daniela Mendelsohna uświadomiła mi, że można w gromadzeniu wspomnień dojść tylko do pewnego punktu i dalej jest już mrok niepamięci. Ale chociaż tyle można dla Nich zrobić.

2 komentarze:

Sara pisze...

Spotkałam się z jeszcze innym problemem przy gromadzeniu pamięci o rodzinie - znam rodzinę, która przy byle okazji, spotkaniu itd. powtarza sobie do upadłego te same anegdotki, historie... nie mogłam długo zrozumieć, czemu. Wydawało mi się, że dzięki temu zachowają dużo w pamięci. Zaczęło się jednak okazywać, że niektóre osoby, których dotyczyły te historie są bardzo zirytowane, bo mają ich swoją, inną wersję. Ta powtarzana ma inną puentę, coś tam podkolorowane... w ogóle o cos innego chodziło, ale tak już się powtarza od lat...niekiedy człowiek został w ten sposób zredukowany do jednej, dwóch, trzech anegdot i żeby nie wiem co robił, już takim zostanie. A jak nie żyje, to nawet nie ma szansy się przed tym bronić:)

Zwyczaj ten zaczął mnie bardzo irytować, ale i skłonił do refleksji, w jaki sposób traktujemy uchwycone informacje z przeszłości, epizody. Żeby nie zrobić z kogoś postaci z komiksu, sprowadzonej do jakiegoś konkretnego wydarzenia, które być może nie było charakterystyczne dla zachowania tej osoby.

Dalej zupełnie nie wiem, w jakim celu oni (i wiele innych rodzin, jak potem zauważyłam) tak robią.

Ale się rozpisałam...:)

edeszka pisze...

Zauważyłam podobną manierę(?), ale przy opowieściach o dalszych, czy bliższych znajomych z czasów "młodości", a że towarzystwo przy stole się starzeje - to wersje przestają być spójne. Mam też ciocię, która wszystkie, co ciekawsze wydarzenia przypisuje sobie i mimo to wszyscy "udają”, że tego nie widzą.:)