poniedziałek, 30 listopada 2009

oczekiwanie


Już w samym oczekiwaniu jest tyle przyjemności. Dwa tygodnie temu upiekliśmy małą porcję pierników. Z nowego przepisu. Bardzo prostego, dość powiedzieć, że wszystko zajęło nam niecałą godzinę - od roztopienia miodu do gotowych pierników. W całym domu unosił się miły, świąteczny zapach. Śpieszyło się nam. Bardzo. Bo pierniki i mleko miały trafić na okno. To nie był mój pomysł i nie moja tradycja. Ale cóż było robić. W moich czasach wystarczyło być grzecznym, w miarę. I nie trzeba było obłaskawiać Świętego i jego (sic!) reniferów, dodatkowo pierniczkami i mlekiem. Trzy listy trafiły na okno - rysunkowy, rysunkowo-opisowy (tak na wszelki wypadek) i ostatecznie łopatologia - wycinanowosupermarketowy. To może dlatego te pierniczki i mleko? Choć tak na prawdę mam świadomość ich komercyjności.
Mikołaj w nocy był, pierniczki zjadł i wypił mleko, zabrał też listy. Mały chodzi po domu i wyśpiewuje zasmarkanym głosem "czy to tylko nocny strószszsz, czy Mikołaj jedzie juszszszsz". Pioseneczka jest niemelodyjna, ze skomplikowanym i jakimś takim niespójnym tekście. Bo kto widział nocnego stróża??? My czekamy na Mikołaja. W tym roku nie idziemy na żadne spotkanie. A żal mi trochę, bo zwykle chodzimy do takiego tradycyjnego, biskupiego, słuchamy legendy i jest prawdziwie. Jakby bardziej. Nawet jak Mikołaj ma buty marki tygrys i obrączkę na palcu.Co robić takie czasy. Zawsze to jednak Święty, a nie krasnal. W tym roku zostaje nam wyczekiwanie i nadzieja, że tym razem uda się Go zobaczyć.