piątek, 18 stycznia 2013

z gorączką

Liczba wersji roboczych powoli zaczyna przewyższać liczbę postów opublikowanych. Takie życie, miało być nieśpiesznie, a ono karkołomnie pędzi nie zważając na nic. Czas już nie przecieka mi przez palce, a próba uchwycenia go choć na chwilę, jest równie bezcelowa jak uchwycenie światła. Nic to - jak mówił klasyk.
 Przyszła grypa czy inne paskudztwo i trzeba było zwolnić, choć nie jestem do końca tego pewna, pomiędzy butelkami syropów, termometrami, kompresami, chłodzącymi kąpielami etc. etc. nie mam nawet czasu zawinąć się w swój ciepły kocyk w groszki i pochorować. Choruję więc heroicznie - wiercąc nieistniejące dziury w ścianach, kosząc kosiarka nieistniejącą trawę i podróżując po bezkresach dywanu. Że bredzę?? Że gorączka? O nie! Mali ludzie, jak psiaki otrzepali się z choroby i żądają wsparcia, zrozumienia i aktywności w najważniejszych sprawach na świecie. Zero litości dla steranego gorączką rodzica. Na własnej piersi.... ;). Snuję się za nimi dając poczucie powagi rzeczy. A za oknami zima i można by było wreszcie posankować. Góreczka się nam ostała maleńka. Górki mojego dzieciństwa takie z pieca na łeb potraktowane świętym prawem własności, poprzecinane zostały siecią płotów. Jak dawniej lebioda na nich i trawa po pas (że w lecie ta lebioda i ta trawa), ale na sanki już się iść nie da.
 W ostatnim czasie postanowiłam napisać książkę, zainspirowana inną otrzymaną. Napisałam nawet pierwsze zdanie, w tym celu wyskoczyłam z łóżka, bo najlepiej pisze się mi pomiędzy jawą i snem. Zdanie jest uważam piękne, ale poddane recenzji uznane zostało za prze-wyfilozofowane, takie to różne światy bywają. Kto kupi książkę o czasie zapamiętanym, w czterech ścianach podwórka. Najpiękniejszym i najsłodszym czasie dzieciństwa. Miałożby trafić na przemiał? ;)
Pierwsze zdanie jednak to już jaki początek, do ocalenia. chyba :)