środa, 25 lutego 2009

takie tam chorobowe

Odwiedziła mnie grypa. Miesiąc temu. Z okładem. I chyba jej u mnie dobrze, bo odejść nie chce. Czas mam w związku z jej wizytą wolny i szukam sobie rozrywek. Różnych. Wyszywam, a raczej próbuję dojść końca kwietnemu wieńcowi, zaczętemu trzy lata temu. Po miesiącach zaniechania i próbach porzucenia igły, teraz jestem na etapie muszę skończyć. Nie wiem jak długo.
W przerwach w dzierganiu zmieniłam sosnową komodę na komodę białą.

W pierwszym odruchu chciałam tez tak potraktować stare krzesła, ale ręka mi drgnęła i nie mogłam. Owszem oglądam blogi przeróżne i białe i cóż ze Szwecji i stylizacje rodzime i często gęsto podobają mi się bardzo. A po całych dniach spędzonych w ciemnych pomieszczeniach w pracy, nimi zmęczona też mniej lub bardziej zmierzam do rozjaśnienia części pomieszczeń na przedmieściu, żeby o tej porze roku nie łapała mnie zimowa depresja.
Ale krzeseł zrobiło mi się szkoda. Nie wiem i może brak w tym logiki, ale poczułam, że malując je na biało pozbawiłabym je duszy, wtopiłyby się w jasne wnętrza, a tak kontrastując z nimi, nadają im swoisty porządek i rytm. Najbardziej zaskoczyły mnie w pokoju Małego Człowieka, w którym jak samotny niebiały żagiel wpłynęły na chaos barw i wbrew pozorom były na swoim miejscu, solidne i poważne. I teraz wstępnie wyczyszczone zaczekają pewnie na delikatne lakierowanie i pozwolę im trwać w dostojeństwie lat.


A zatem - sosnowa komoda - proszę bardzo, w czym tylko jej do twarzy, ze starociami - mam problem.