środa, 24 listopada 2010

Było zimno i padał deszcz, kilku sprzedających i niewielu więcej kupujących, w budynku unosił się zapach mocnej kawy "po turecku" i lekko przetrawionego alkoholu - giełda staroci. Na placu skuleni sprzedający, wyjątkowo skłonni do negocjacji cen, chodziliśmy już jakiś czas bardziej nastawieni na oglądanie niż zakupy. Najpierw wpadł mi w oko dzbanek, (secesja? hmmm?) wystawał z przemoczonego kartonu, a obok jeszcze mlecznik i filiżanka. Przykucnęłam i wyciągnęłam kolejną filiżankę. O cenę zapytałam bez przekonania, kształt naczyń kazał się domyślać, że może by wygórowana. O dziwo nie była, grzebałam w kartonie z tym większym zapałem, kiedy wyciągałam pierwszy spodek, cena wzrosła o 5 zł, grzebałam dalej. Ostatecznie kupiłam 6 filiżanek, trzy podstawki, dzbanek do kawy i mlecznik czyli wszystko co miał zbijając cenę o narzucone 5 zł - w sumie za 20 PLN. Zapłaciłam i dokopałam się jeszcze ślicznej musztardówki z odlewanego szkła, ale cena była stanowczo za wysoka, a handlarz mruknął tylko, że ON wie co i za ile można sprzedać. Nie targowałam się, odłożyłam i poszłam sobie.
Dzbanek śniadaniowy na duże śniadanie, filiżanki na zdecydowanie małą kawę i zdaje się wiele osób przy stole. Na brzegach ślady pozłacanej świetności i łagodne girlandy z róż. Patrze na moją zdobycz i nacieszyć się nie mogę. Szczerze mówiąc ani ja ani sprzedający, nie zdawaliśmy sobie sprawy czym się wymieniamy. Sygnatura przeniosła kruchość mojej porcelany w rok 1880.