czwartek, 25 listopada 2010

tak sobie

Zdarza mi się ostatnio pobierać nauki w dużym mieście uniwersyteckim. W sobotnie poranki wita mnie gwar dworcowy i zamglone wieże przy rynku. Idę pustawymi ulicami, a za mną raźno stuka mój przeciążony prowincjonalizm. Miasto vitange, przepełnione gośćmi nie zawsze w porę, statystyki rosną, chodniki pokrywa prześniony piątkowy wieczór. Sycę się zimową porą, z niepokojem czekam na wiosnę, kiedy zmuszona będę w procesyjnym uniesieniu iść przepełnionymi ulicami.
Z szyb wystawowych powoli znika Merry i czasem też Christmas, a wypływa szyk nocy sylwestrowej. Nie kupiłam ozdób wcześniej- próżno o nich marzyc dziś. Na świątecznym bazarku, chyba tylko grzaniec nie jest made in China, pewności jednak brak. Brak mi też czasu na dawną niespieszność, brak mi dawnego wielkomiejskiego prowincjonalizmu. Wolałabym, żeby wszystko nie zmieniało się tak szybko.

środa, 24 listopada 2010

Było zimno i padał deszcz, kilku sprzedających i niewielu więcej kupujących, w budynku unosił się zapach mocnej kawy "po turecku" i lekko przetrawionego alkoholu - giełda staroci. Na placu skuleni sprzedający, wyjątkowo skłonni do negocjacji cen, chodziliśmy już jakiś czas bardziej nastawieni na oglądanie niż zakupy. Najpierw wpadł mi w oko dzbanek, (secesja? hmmm?) wystawał z przemoczonego kartonu, a obok jeszcze mlecznik i filiżanka. Przykucnęłam i wyciągnęłam kolejną filiżankę. O cenę zapytałam bez przekonania, kształt naczyń kazał się domyślać, że może by wygórowana. O dziwo nie była, grzebałam w kartonie z tym większym zapałem, kiedy wyciągałam pierwszy spodek, cena wzrosła o 5 zł, grzebałam dalej. Ostatecznie kupiłam 6 filiżanek, trzy podstawki, dzbanek do kawy i mlecznik czyli wszystko co miał zbijając cenę o narzucone 5 zł - w sumie za 20 PLN. Zapłaciłam i dokopałam się jeszcze ślicznej musztardówki z odlewanego szkła, ale cena była stanowczo za wysoka, a handlarz mruknął tylko, że ON wie co i za ile można sprzedać. Nie targowałam się, odłożyłam i poszłam sobie.
Dzbanek śniadaniowy na duże śniadanie, filiżanki na zdecydowanie małą kawę i zdaje się wiele osób przy stole. Na brzegach ślady pozłacanej świetności i łagodne girlandy z róż. Patrze na moją zdobycz i nacieszyć się nie mogę. Szczerze mówiąc ani ja ani sprzedający, nie zdawaliśmy sobie sprawy czym się wymieniamy. Sygnatura przeniosła kruchość mojej porcelany w rok 1880.