niedziela, 24 maja 2009

ogrodowo...

Pada. Rośliny i ślimaki mają się w związku z tym wyjątkowo dobrze. Te pierwsze zielenią się i złocą i obiecują rychłe kwitnienie,a te drugie traktują ogród jak darmową stołówkę z nieograniczonym abonamentem. Prośba do ślimaka już dawno przestała być aktualna, bo Nieproszony żywi się czym popadnie i sprowadza dalszychbliższych krewnych, a ci mają tłuste, wypasione, bezdenne wręcz brzuszyska i żadnych zahamowań.Dosłownie żadnych.
W mojej ekologicznej restauracji do dań ulubionych należą funkie vel hosty. Konkurencja jest jednak ostra, ja używam wszelkich dostępnych metod pozbycia si nieproszonych gości, a one - ślimaki, nasyłają na mnie kolejne wygłodniałe pokolenia. Walczymy pod sztandarami >ratuj liście!!!! zjedz liście!!!!


Uroda funkii tkwi bowiem w liściach,a subtelne kwiaty wydają się być w tym wypadku ubocznym dziełem natury.
Stare odmiany rosły w ogrodzie od zawsze.A ponieważ były od zawsze udało mi się ich nie zauważać, one zresztą też nie narzucały swojej obecności. Najpierw siedziały cicho, gładząc zielone, czasem białobrąbione spódnice, skromne, spuszczające oczy i rumieniące, kiedy zanadto podały na nie słoneczne promienie. Z czasem jak przystało na nestorki og-Rodu, rozkładały spódnice coraz szerzej i przypominały zadowolone z siebie ciotki, gwarzące w ciepłym półcieniu. Po kilku latach ze zdziwieniem zauważyłam, że "ciotki" mają ogromną rodzinę, i że są w niej funkie maleńkie i funkie olbrzymy, a barwa spódnic jest wręcz zielenie nieograniczona. Wszystkie które trafiają do ogrodu, najpierw jak nestorki rosną słabo, a kiedy osiągną już przynajmniej trzyletnią dojrzałość, zachwycają. Kilka lat temu posadziłam je w gromadzie, teraz mam ochotę porozrzucać je po ogrodzie. Dla ich piękna. A ślimaki...