środa, 28 marca 2012

Zanurzona w przeszłości

Zastanawiam się na czym polega magnetyzm przeszłości i moje przemyślenia na dziś to spełnienie i niezmienność. Przeszłość- nieustannie podlegając interpretacji i wielowątkowym odniesieniom jednostek, nie zmienia się, a to daje poczucie bezpieczeństwa. Coś co już było wydarzyło się, pozostanie takim na zawsze. Ludzie tam nie mogą mnie już rozczarować i zawieść, nie będą ani lepsi ani gorsi. Mogę się z nimi i z ich wyborami nie zgadzać, ale niczego to już nie zmieni. Nie mam złudzeń, przeszłość to nie świat słonecznego dzieciństwa, niemniej jednak jest ona bezpieczna i w niezmienności swojej swoiście czarująca. Poszukiwanie straconego czasu? Zanurzonych w przeszłości jest wielu, wystarczy otworzyć w przestrzeni wirtualnej jakiekolwiek okno. Tym razem rzecz się działa w realu.
Wybrałam się na koncert i spotkanie z "weteranką" II wojny światowej. Miała to być (w moich wyobrażeniach) miła, starsza Pani, pilot RAF-u, jak nic staruszeczka. Z opiekunką. Domyślałam się na czym ma polegać to spotkanie wyczytane na słupie ogłoszeniowym.
Kiedy Ją jednak zobaczyłam, pomyślałam, że to ktoś z grupy teatralnej. Młoda dziewczyna ubrana w prostą, brązową sukienkę, stylowe buty i fikuśny kapelusik - wyglądała jak żywcem przeniesiona z lat 40. Weteranki II WŚ natomiast ani śladu. Hmmm- myślałam -no to może najpierw inscenizacja?? A wspomnienia staruszeczki potem?? Hę? Przyznam, że przez chwilę była skołowana. Spodziewałam się żywego jak dąb Bartek pomnika historii, a tu tymczasem pojawiła się na scenie młoda dziewczyna o starej duszy .

zdjęcie pochodzi ze strony katycarr.com


Katy Carr jest 50 % Angielką, i równie, jeśli nie bardziej :) 50 % Polką, która jak na Angielkę świetnie mówi po polsku. Kiedy słuchałam jej opowieści o fascynacja latami 40. czasem młodości Dziadków i o inspirującej ją polskiej historii Kazika Piechowskiego - uciekiniera z Auschwitz, zastawiałam się na ile dziś jest to aktualne, może inaczej na ile czytelne w odbiorze dla takich powiedzmy Anglików?
Bo kiedy Katy śpiewała O mój rozmarynie, to ja znów "siedziałam" na drewnianym stole w kuchni mojej Babci, dziarsko machając nogami w rytm piosenki. Pewnie nigdy już od tego obrazu się nie uwolnię, i od tego dośpiewywanego przez Babcię "na sznurku" w kontekście tekstu.
Koncert mnie zachwycił. Katy jest bezpośrednia i naturalna. Stylizacja, vibrato w głosie, to co mówi i robi piosenkarka tworzą spójną, sentymentalną całość. Jest w tym co robi prawdziwa. I oczywiście śpiewa przepięknie - czystym, jasnym głosem.
Historia Kazika o którym Kate nagrała film, byłaby fascynującym scenariuszem filmowy, jedyna myśl jak przechodziła mi przez głowę to "Amerykanie zrobili by z tego kasowy hit".
Mały Człowiek jak urzeczony powtarzał później kluczowe metry z piosenki i z filmu. A że chłonny jest jak gąbka językowo stwierdził, że spotkanie było git, co zapewne oznacza, że się nie nudził i że mu się podobało. Mnie bardzo, żałuję tylko, że nie kupiłam płyty, ale nie zakładałam przecież, że staruszeczka-weteranka będzie je sprzedawać. Ot co. Pozory mylą :D


wtorek, 20 marca 2012

Groszki i róże

Jakiś czas temu kiedy byłam nieco młodsza pierwszy dzień wiosny skończył się dla mnie dywanikiem u dyrekcji szanownej szkoły, bo podobno jako jedyna klasa w całej sporej szkole wybyłyśmy na wiosenne wagary. Chcąc znaleźć winnego - padło na mnie. W sumie nie wiem nawet dlaczego. Wagary pierwszodniowowiosenne kiedyś należały do tradycji szkolnej, potem się wszystko sformalizowało i tylko ew. indywidualnie?? Tak czy inaczej było fajnie. Ostatecznie dyrekcja szkoły uznała, że jeśli da się młodzieży "luz" i zorganizuje coś extra, to ze szkoły ona młodzież nie ucieknie. Od idei do czynu upłynął rok i w naszym skoedukowanym cielętniku odbył się pierwszy dzień wiosny z różnymi takimi atrakcjami i ram-pam-pam.
Zanim jednak pokazano nam Powrót posła markując dobrą zabawę, zalecono radosne przebrania. Otóż pomyślałam sobie, że zgodnie z tradycją porobię za marzannę, w okolicy bliższej nie ma rzeki, więc była nadzieja, że nie podzielę losu Wandy, co to nie chciała.... i jako marzannie ujdzie mi jednak ta wiosna na sucho. Zagłębiłam się w szafie moich rodziców  i wydobyłam ubrania z innej epoki, skórzana kurtkę, podarte wranglery i ucieszny żakiet w kolorowe paski oraz inne przyległości. Wszystkie te znaleziska pochodziły ze starych paczek amerykańskich i miały za sobą nie tylko pierwszą, ale i kolejne młodości. Ja się sobie podobałam, nie ukrywam, że bardzo. Niestety nie mam dla poparcia swoich słów dowodów w postaci fotografii, bo mimo poszukiwań tkwią gdzieś. Razem z innymi Dziewczynami, przespacerowałyśmy się po naszym miastku, pozując tu i ówdzie, w pozach mniej niż bardziej wyszukanych. Wiosenne pajace. Fajnie było.
No i ...??
No i kiedy w sklepach pojawiły się w ostatnim czasie pastelowe kolory moja pamięć wykonała ekwilibrystyczne salto odsłaniając żakiet w pastelowe paski, ten którym kiedyś się przebrałam. Pytanie było tylko jedno gdzie on jest?. Stan z uwagi na jakość materiału nie budził wątpliwości, temu to tylko wojna nuklearna mogłaby zaszkodzić, problemem było gdzie.  Dość powiedzieć, że znalazłam w ostatnim przeszukiwanym miejscu, ale był. Trzy razy wyprany i wywietrzony. Moda też wykonała salto i on niczym nie odbiega od dnia dzisiejszego. I prawie się mogę zapiąć ;).
A i jeszcze jedno ten żakiet ma tak lekko licząc 40 lat. 

wtorek, 13 marca 2012

Pele-mele

Wprost uwielbiam graciarnie, ale to już chyba kiedyś pisałam :).
Cenię sobie giełdy staroci, gdzie kolekcjonerzy wymieniają między sobą uwagi, dotyczące szczegółów przedmiotów, o których nie miałam pojęcia, że są cenne. Lubię giełdę samochodową, bo tam już nie ma "specjalistów", a tanio można kupić różne przydasie.
Ale najbardziej takie miejsca, w których groch z kapustą się miesza, gdzie sprzedawcy rzucają sobie od niechcenia ceny, często ceniąc bardziej to, co niecenne, od tego co cenne może być. Niedaleko Przedmieścia przy drodze międzynarodowej jest graciarnia, w garażu i na stryszku stoją obok siebie przywiezione z "wystawki" ciężkie toczone krzesła, wały korbowe, podrdzewiałe  rowery, telewizory nie pierwszej młodości, którym ostatecznie cyfryzacja odbierze rację bytu etc.
Jest tam wszystko czego mi potrzeba i czego wcale nie potrzebuję. Ceny różne, a i poziom porozumienia różny również. Nie zawsze negocjowanie cen wchodzi w grę,a kiedy ja kupuję obrazki, oni sprzedają mi ramki tychże obrazków. Każdy, mam nadzieję, ma poczucie zadowolenia z przeprowadzonej transakcji. Ja, bo wygrzebałam pamiątkę I Komunii z 1908 roku , oprawioną zdaniem sprzedawcy w ramkę o wartości złotych dziesięciu. Zapłacone. Czasem trafi się gratis przy większych zakupach, raz były to dwa klosze ze szlifowanego szkła, "bo żyrandol nie dojechał, a ostatnio płytka z "czegoś" wykładana masą perłową - destrukt częściowy, ale po małym liftingu będzie wyglądać dobrze.
 Kiedyś przeszedł mi koło nosa piękny stary rower, na białych oponach, istne czarno-złote cudo, . Szkoda. Graciarnie i wszelkiego rodzaju second-handy mają to do siebie, że czasu nie ma na myślenie dłuższe. Czasem dobrze jest złapać towar w garść i nosić go ze sobą, oglądając inne rzeczy lub przezornie zaklepać, że wezmę, nawet jeśli nie na pewno. Dlaczego? Dziwnym trafem przedmiot, wzięty raz do ręki przez zainteresowanego kupującego nagle ożywa, wystarczy nim poruszyć, lekko zdmuchnąć kurz, a już budzi zainteresowanie. Odłożony może przepaść bezpowrotnie, a już następnej takiej okazji nie będzie. Powrót do świata graciarni to znak widomy, że wiosna przyszła - równie dobry, co przebiśniegi. Każdemu według potrzeb. :). A na zdjęciu moje ostatnie łupy od obrusu do ....