poniedziałek, 30 maja 2011

a zostanie tylko fotografia....

Kiedy byłam dzieckiem dorośli mogli się mnie pozbyć na dwa niezawodne sposoby Pierwszy była książka - poczynając od elementarza Falskiego, któremu stan destruktu zaczytanego przez dwa pokolenia nie ujmował niczego, drugim - rodzinne albumy. Fotografia zawsze budziła mój niekłamany zachwyt, kochane twarze, mniej lub bardziej znani krewni, amanci moich ciotek "na wieczną duszy pamiątkę, szkolne koleżanki - pochłaniały mnie bez reszty. Jeśli odpowiednio długo nie absorbowałam sobą babci i mogła spokojnie zająć się domem i obiadem, to w nagrodę dostawałam opowieści o osobach ze zdjęć. Album był dowodem na istnienie młodego Dziadka, dziewczęcej Babci, sukni do pierwszej komunii z prawdziwego jedwabnego spadochronu, młodzieńczej fantazji wujaszka, która kosztowała go dwa dni paki itd. Po latach trafił w moje ręce i czeka na uporządkowanie i dopisanie historii. Cieszę się że tak się stało, bo "od zawsze" bałam się, że trafi do kogoś dla kogo będzie ważny mniej i w końcu wyląduje na śmietniku pamięci, lub co gorsza na handlu starociami.
Zdarza mi się kupować takie zapomniane twarze, bezimiennie dziewczynki i smukłe panny młode. Czasem kiedy przeglądam zdjęcia, myślę sobie co się z nimi wszystkimi stało, gdzie są ich bliscy i pamięć o nich. Szczerze mówiąc nie ma znaczenia, czy to fotografia wiejskiego wesela czy smukłej dziewczyny w eleganckim stroju do konnej jazdy. Każde z nich ulega niepamięci. Tak bardzo wszyscy się spieszymy, posiadamy.... Sentymentalnie mi, mimo wiosny.

Brak komentarzy: