sobota, 31 grudnia 2011

słodko-gorzki

Każdy zamknięty rozdział ma w sobie pewność, nic już mnie nie zaskoczy, nic złego już się nie wydarzy. I choć do zakończenia roku zostało zaledwie parę chwil, z przeczucia czerpię pewność, że wysączyłam go do dna. W sumie żegnam ubiegły rok z żalem.
Nowy niesie nadzieję, bez złudzeń. Zmienia się tylko data w kalendarzu, a życie... Pewnie nie będzie lepszy, to co było trudne, trudnym pozostanie.

niedziela, 2 października 2011

bo jednak...


Posiadanie dziennika oznaczało przejęcie władzy ;) przynajmniej na chwilę. A dziś podróż sentymentalną. Za nami stulecie szkoły i kolejne lecie matury. Nie wybierałyśmy się wcale, ale kiedy się okazało, że lista już zamknięta, to zrobiło nam się jednak szkoda, że jednak nie idziemy (?) no i siłą autorytetu Pani Dyrektor na zamkniętą listę wpisałyśmy się i my. We dwie. Bez nadziei, że spotkamy jeszcze kogoś. Naszej klasie nie pod drodze jakoś razem. Dziś bardziej dorosła wiem, że to wina dorosłych, nauczycieli, wychowawców, że im nie zależało, że zbyt pośpiesznie zapominają, że dziś uczniowie, to jutro dorośli, a poczucie sprawiedliwości nie ma tylko jednej strony - ex katedra. Tak czy inaczej poszłyśmy, we dwie, ale widocznie dwójkami łatwiej, bo ostatecznie byłyśmy klasowo we cztery i ....rany fajnie było. Dziennik nudy... nie nasz i jeszcze z samymi piątkami, a to dla wspomnień pożywki brak.
Ostatecznie spotkanie zakończyłyśmy grubo po północy po drodze zgarniają mojego Ojczulka balującego piętro niżej.

wtorek, 23 sierpnia 2011

wrażenie

otóż nie padało, dziwne prawda?? Nie padło przez cały tydzień, a jednak piasek nie miał swojego zwykłego ciepła. Morze było po bałtyckiemu zimne i było nieśpiesznie, od tak dawna po raz pierwszy.
Kiedy zaczęło padać, pojechaliśmy nad "moje" morze. To "nasze" było piękne, ale "moje" było gdzieś tam, trochę dalej i równocześnie tak blisko.
Chciałam tylko pojechać i zobaczyć, czy wszystko jest tak, jak było. Drewniany, smolnie pachnący most, tuż za nim smażalnia ryb (brrr), droga w lesie i tyle innych drobnych wspomnień.
Jak i kiedy ten czas przesiał mi się przez palce. Nie wiem. Tak trudno uwierzyć.
Przecież jak zawsze skręcam w lewo, w ciemny korytarz, na końcu po prawej stronie jest nasz pokój, za oknem drewniane domki. Łazienka jest po lewej stronie, po prawej stołówka, a w niej wędzone ryby, które się nam podejrzanie świadomie przyglądały z talerzy.
Pierwsza wakacyjna miłość...
Dziś asfaltowa droga, pole zarośnięte lebiodą i leje deszcz.
Nie pamiętam tylu ważnych rzeczy, ale z zamkniętymi oczami mogę chodzić po nieistniejącym budynku.
Czas liczony i czas zapamiętany nie mają ze sobą nic wspólnego.
Nie przypuszczałam, że to dla mnie takie ważne, że to takie silne. Poszukiwanie straconego czasu.
Biegłam w strugach deszczu na pustą plażę, i zdziwiona swoją reakcją, zastanawiałam się, co chcę tam znaleźć. Przecież ja tu, to ja tam, tylko trochę dalej.
I tylko ono było, jednak takie samo, niezmienne. Trwało.
I to wystarczy.

poniedziałek, 30 maja 2011

a zostanie tylko fotografia....

Kiedy byłam dzieckiem dorośli mogli się mnie pozbyć na dwa niezawodne sposoby Pierwszy była książka - poczynając od elementarza Falskiego, któremu stan destruktu zaczytanego przez dwa pokolenia nie ujmował niczego, drugim - rodzinne albumy. Fotografia zawsze budziła mój niekłamany zachwyt, kochane twarze, mniej lub bardziej znani krewni, amanci moich ciotek "na wieczną duszy pamiątkę, szkolne koleżanki - pochłaniały mnie bez reszty. Jeśli odpowiednio długo nie absorbowałam sobą babci i mogła spokojnie zająć się domem i obiadem, to w nagrodę dostawałam opowieści o osobach ze zdjęć. Album był dowodem na istnienie młodego Dziadka, dziewczęcej Babci, sukni do pierwszej komunii z prawdziwego jedwabnego spadochronu, młodzieńczej fantazji wujaszka, która kosztowała go dwa dni paki itd. Po latach trafił w moje ręce i czeka na uporządkowanie i dopisanie historii. Cieszę się że tak się stało, bo "od zawsze" bałam się, że trafi do kogoś dla kogo będzie ważny mniej i w końcu wyląduje na śmietniku pamięci, lub co gorsza na handlu starociami.
Zdarza mi się kupować takie zapomniane twarze, bezimiennie dziewczynki i smukłe panny młode. Czasem kiedy przeglądam zdjęcia, myślę sobie co się z nimi wszystkimi stało, gdzie są ich bliscy i pamięć o nich. Szczerze mówiąc nie ma znaczenia, czy to fotografia wiejskiego wesela czy smukłej dziewczyny w eleganckim stroju do konnej jazdy. Każde z nich ulega niepamięci. Tak bardzo wszyscy się spieszymy, posiadamy.... Sentymentalnie mi, mimo wiosny.

czwartek, 19 maja 2011

MAJ stresztyk przyrody

Maj mamy cudny tego roku, choć jak zwykle w maju starzeję się nieodwracalnie, to maj uwielbiam, byłoby mi nieporównywalnie trudniej starzeć się jesienią, a w maju starzenie się złe nie jest. Uwielbiam maj za wszystko - za łagodność zapachów, bujność zieleni, łagodny szum pszczół, za brak precyzji w locie chrząszczy majowych.
Tylko w maju możliwe są takie spotkania...

wtorek, 3 maja 2011

W maju

zima może przyjśc niespodzianie. W maju trzeba pamiętać o zimie. Już :)

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

sobota, 29 stycznia 2011

Domicela

Boję się, że kiedy już ją spotkam, to przejdę mimo...
Domicela jest moją "zagubioną", mogę dać jej daty urodzenia i śmierci, imiona rodziców, sióstr i braci, najbardziej tragiczne wydarzenia z jej życie i starczą samotność. To dla mnie zbyt mało.
Urodziła się w małej wiosce, rodzice pewnie byli dobrymi ludźmi, bo taki we wspomnieniach Marii był jej ojciec - ich najmłodszy syn. Maria nigdy nie poznała dziadków, zmarli wiele lat przed jej przyjściem na świat, poznała za to siostry swojego ojca. Podobne do wróżek.
W moich wspomnieniach, a nie mogę ich już zweryfikować, są trzy - Marta, Domicela i ...? Wróżki nie były szczęśliwe. Marta, zginęła tragicznie w 1942 roku. Domicela, mimo swojego chłopskiego pochodzenia została żoną oficera. Myślę, że musiała być inteligentna, a może i piękna? Na Marii ogromne wrażenie zrobił jej dom, pluszowe meble, srebra, kryształy, porcelana. Na Domiceli wrażenie zrobił dom Marii, ciasny i stary, troje małych dzieci, gospodarstwo. Zapragnęła zamieszkać ze swoją bratanicą. Maria onieśmielona futrami, biżuterią, wpatrzona w światło migoczące w kryształowych kieliszkach - odmówiła. Kiedy później przyjechała, żeby przygotować ciało Ciotki do pogrzebu, zastała otwarte drzwi, puste ściany i podłogi. Nie zawsze śmierć budzi szacunek, szacunkowo częściej staje się okazją...
Kiedy byłam dzieckiem złościłam się na Marię. Nie rozumiem wielu jej decyzji. Ona nie wyobrażała sobie życia z wyniosłą Ciotką. A mnie zawsze było Domiceli żal. Jej samotności i smutku. Domicela onieśmielała Marię, była bogatą żoną oficera, była elegancka, dystyngowana i chimeryczna.

Oficer strzelił sobie w łeb.
Tuż po tym jak zabił ich syna.