otóż nie padało, dziwne prawda?? Nie padło przez cały tydzień, a jednak piasek nie miał swojego zwykłego ciepła. Morze było po bałtyckiemu zimne i było nieśpiesznie, od tak dawna po raz pierwszy.
Kiedy zaczęło padać, pojechaliśmy nad "moje" morze. To "nasze" było piękne, ale "moje" było gdzieś tam, trochę dalej i równocześnie tak blisko.
Chciałam tylko pojechać i zobaczyć, czy wszystko jest tak, jak było. Drewniany, smolnie pachnący most, tuż za nim smażalnia ryb (brrr), droga w lesie i tyle innych drobnych wspomnień.
Jak i kiedy ten czas przesiał mi się przez palce. Nie wiem. Tak trudno uwierzyć.
Przecież jak zawsze skręcam w lewo, w ciemny korytarz, na końcu po prawej stronie jest nasz pokój, za oknem drewniane domki. Łazienka jest po lewej stronie, po prawej stołówka, a w niej wędzone ryby, które się nam podejrzanie świadomie przyglądały z talerzy.
Pierwsza wakacyjna miłość...
Dziś asfaltowa droga, pole zarośnięte lebiodą i leje deszcz.
Nie pamiętam tylu ważnych rzeczy, ale z zamkniętymi oczami mogę chodzić po nieistniejącym budynku.
Czas liczony i czas zapamiętany nie mają ze sobą nic wspólnego.
Nie przypuszczałam, że to dla mnie takie ważne, że to takie silne. Poszukiwanie straconego czasu.
Biegłam w strugach deszczu na pustą plażę, i zdziwiona swoją reakcją, zastanawiałam się, co chcę tam znaleźć. Przecież ja tu, to ja tam, tylko trochę dalej.
I tylko ono było, jednak takie samo, niezmienne. Trwało.
I to wystarczy.